"Zajęcie
się gospodarstwem, a głównie kuchnią, zapełnia kobiecie życie i oprócz
przyjemności i zadawalniania smaku innych, broni kobietę od
lekkomyślności w ogóle, a od romansów czyli niepotrzebnych chwilowych
miłostek w szczególe i od bigoterij."
Lucyna Ćwierczakiewicz autorka 365 obiadów i innych gospodarczych dzieł. Krynica 19 sierpnia 1898 rok.
Zdjęcie z takim
opisem wkleiła na jednym z portali społecznościowych moja znajoma genealożka.
Wiedziała, że wpis mnie zainteresuje, więc chwilę później przesłała mi link do
książki, z której owo zdjęcie pochodzi: Księga kucharska Józefy Kruszyńskiej
z wklejonymi rysunkami i akwarelami artystów polskich z przełomu XIX i XX
wieku.
O ile dedykacja p. Ćwierczakiewicz nie wzbudziła
mojego entuzjazmu, to sama książka Józefy i owszem. Spisana ręcznie, każdy
przepis opatrzony swego rodzaju "metryczką". Dowiemy się, od kogo
przepis pochodzi, z którego roku jest, z jakiego regionu. Na marginesach
praktyczne uwagi samej Józefy. No i crème de la crème tej książki: szkice
i akwarele znanych polskich artystów: Mehoffer, Witkiewicz, Tetmajer i inni.
Przepisy pochodzą
również od nie byle jakich osób. Znajdziemy tu zatem: przepis hrabianki
Julii Dzieduszyckiej na marmoladę morelową, Leguminę Mickiewiczowską, przepis
na sałatę z pomidorów wg. Henryka Sienkiewicza i wiele innych. Przepisy
pochodzą z roku 1860 i następnych lat.
W
książce zawarte są także cenne rady co do prowadzenia domu i szykowania zapasów
na zimę.
Nie byłabym sobą gdym nie zechciała wypróbować
któregoś z przepisów Józefy. Ochoczo zabrałam się za zrobienie leguminy
na zimno p. Boguskiej (Boguckiej?A może Roguckiej? Zaprzyjaźnionych genealogów proszę o rozszyfrowanie na podstawie skanu poniżej)
"Sok z jednej cytryny i 2 f i 1/2 cukru dodać sok z 2 pomarańczy, 8 żółtków dodając po jednym wymieszać. Na noc w zimnej wodzie 8 kawałków żelatyny białej rozpuścić w odrobinie gorącej wody, ostudzić dodać do niej powoli pianę z 8 białek i wlać powoli ciągle mieszając te żółtka. Mieć gotową formę wysmarowaną oliwą i starannie papierem wytartą,wlać do niej leguminę, postawić formę w zimnej wodzie, wynieść na noc do lochu, nakryć lekko. Nazajutrz ubić śmietankę z cukrem i wanilią. Przynieść formę z piwnicy. Obłożyć ją ściereczką umaczaną w kipiałku, wyrzucić leguminę na półmisek i oblać śmietanką."
Dlaczego
akurat legumina? Wydawała mi się mało skomplikowana i kojarzyła z dzieciństwem.
Leguminy były bardzo popularnym deserem w dawnej Polsce. Moja mama czasem też
je robiła na podwieczorek. Samo słowo "legumina" pochodzi z łaciny i
oznacza ...jarzynę. Na przestrzeni lat nazwa ta stała się synonimem pysznej
słodkości przypominającej kisiel czy budyń. To jedno z tych dań, które można
zrobić ze wszystkiego, byleby tylko mieć pod ręką jajka i żelatynę lub
galaretkę
No
to pomaszerowałam do kuchni. Cytryna? A jakże mam dostatek, bo ostatnio jakieś
grypska męczą rodzinę, to kupiłam. Wycisnęłam soczek, wlałam do miseczki,
odmierzyłam te 2 i 1/2 funta cukru i otwieram lodówkę, by wyjąć jajka i tu mój
zapał zgasł. Nie ma jajek! Małżonek sobie na śniadanko ostatnie ugotował. Bez
jajek nie ma leguminy, jako się rzekło. Nie wypróbowałam więc przepisu, jednak z
wyciśniętym sokiem i wsypanym do niego ponad funtem cukru musiałam coś zrobić.
No to działam: utarłam to, co było w misce, przelałam do rondelka, dolałam wody
(1/2 szklanki) i podgrzałam. Do tak powstałego syropu wlałam świeżo zaparzoną
mięte (pół szklanki), dodałam goździki oraz laskę cynamonu i szczyptę mielonego
imbiru. Wszystko sobie razem chwilkę postało, naciągnęło aromatem i gotowy
syrop mogłam zlać do słoiczka. Będzie jak znalazł do herbaty na zimowe
wieczory, a latem do cytrynady.
Przepisy przepisami, ale mnie zaintrygowała także sama
postać Józefy. Kim była ta kobieta, dlaczego interesowała się przepisami
kulinarnymi? Musiała być "kimś" w towarzystwie skoro miała znajomych
z takimi nazwiskami. Z drugiej strony kobieta z towarzystwa zajmuje się
zbieraniem przepisów? Czy serwowała znajomym potrawy ze swojej książki, a
rysunki były swoistą zapłatą przyjaciół za trud goszczenia ich? Czy może
dostawała je przy innych okazjach i tylko wkleiła do książki?
Razem z kilkoma
znajomymi genealogami próbujemy rozwikłać zagadkę pochodzenia Józefy. Z
pewnością jeszcze napiszę na blogu o tych poszukiwaniach i innych ciekawych
przepisach znalezionych w książce Józefy.
Świetne Jolu, czekam na rozwój sytuacji i dalszy ciąg....Magda jak powiedziała, to pewnie nie odpuści hihi.
OdpowiedzUsuńMagda nie odpuściła, ja też. Będzie następny wpis. Śledź bloga.
OdpowiedzUsuń