niedziela, 25 listopada 2018

Tajemnicza Józefa i jej ksiażka kucharska







"Zajęcie się gospodarstwem, a głównie kuchnią, zapełnia kobiecie życie i oprócz przyjemności i zadawalniania smaku innych, broni kobietę od lekkomyślności w ogóle, a od romansów czyli niepotrzebnych chwilowych miłostek w szczególe i od bigoterij."

                 Lucyna Ćwierczakiewicz autorka 365 obiadów i innych gospodarczych dzieł. Krynica 19 sierpnia 1898 rok.


Zdjęcie z takim opisem wkleiła na jednym z portali społecznościowych moja znajoma genealożka. Wiedziała, że wpis mnie zainteresuje, więc chwilę później przesłała mi link do książki, z której owo zdjęcie pochodzi: Księga kucharska Józefy Kruszyńskiej z wklejonymi rysunkami i akwarelami artystów polskich z przełomu XIX i XX wieku. 
 O ile dedykacja p. Ćwierczakiewicz nie wzbudziła mojego entuzjazmu, to sama książka Józefy i owszem. Spisana ręcznie, każdy przepis opatrzony swego rodzaju "metryczką". Dowiemy się, od kogo przepis pochodzi, z którego roku jest, z jakiego regionu. Na marginesach praktyczne uwagi samej Józefy. No i crème de la crème  tej książki: szkice i akwarele znanych polskich artystów: Mehoffer, Witkiewicz, Tetmajer i inni. 









Przepisy pochodzą również od nie byle jakich osób. Znajdziemy tu zatem: przepis hrabianki Julii Dzieduszyckiej na marmoladę morelową, Leguminę Mickiewiczowską, przepis na sałatę z pomidorów wg. Henryka Sienkiewicza i wiele innych. Przepisy pochodzą z roku 1860 i następnych lat.


W książce zawarte są także cenne rady co do prowadzenia domu i szykowania zapasów na zimę.
 Nie byłabym sobą gdym nie zechciała wypróbować któregoś z przepisów Józefy. Ochoczo zabrałam się za zrobienie leguminy na zimno p. Boguskiej (Boguckiej?A może Roguckiej? Zaprzyjaźnionych genealogów proszę o rozszyfrowanie na podstawie skanu poniżej)





 "Sok z jednej cytryny i 2 f i 1/2 cukru dodać sok z 2 pomarańczy, 8 żółtków dodając po jednym wymieszać. Na noc w zimnej wodzie 8 kawałków żelatyny białej rozpuścić w odrobinie gorącej wody, ostudzić dodać do niej powoli pianę z 8 białek i wlać powoli ciągle mieszając te żółtka. Mieć gotową formę wysmarowaną oliwą i starannie papierem wytartą,wlać do niej leguminę, postawić formę w zimnej wodzie, wynieść na noc do lochu, nakryć lekko. Nazajutrz ubić śmietankę z cukrem i wanilią. Przynieść formę z piwnicy. Obłożyć ją ściereczką umaczaną w kipiałku, wyrzucić leguminę na półmisek i oblać śmietanką."


Dlaczego akurat legumina? Wydawała mi się mało skomplikowana i kojarzyła z dzieciństwem. Leguminy były bardzo popularnym deserem w dawnej Polsce. Moja mama czasem też je robiła na podwieczorek. Samo słowo "legumina" pochodzi z łaciny i oznacza ...jarzynę. Na przestrzeni lat nazwa ta stała się synonimem pysznej słodkości przypominającej kisiel czy budyń. To jedno z tych dań, które można zrobić ze wszystkiego, byleby tylko mieć pod ręką jajka i żelatynę lub galaretkę
No to pomaszerowałam do kuchni. Cytryna? A jakże mam dostatek, bo ostatnio jakieś grypska męczą rodzinę, to kupiłam. Wycisnęłam soczek, wlałam do miseczki, odmierzyłam te 2 i 1/2 funta cukru i otwieram lodówkę, by wyjąć jajka i tu mój zapał zgasł. Nie ma jajek! Małżonek sobie na śniadanko ostatnie ugotował. Bez jajek nie ma leguminy, jako się rzekło. Nie wypróbowałam więc przepisu, jednak z wyciśniętym sokiem i wsypanym do niego ponad funtem cukru musiałam coś zrobić. No to działam: utarłam to, co było w misce, przelałam do rondelka, dolałam wody (1/2 szklanki) i podgrzałam. Do tak powstałego syropu wlałam świeżo zaparzoną mięte (pół szklanki), dodałam goździki oraz laskę cynamonu i szczyptę mielonego imbiru. Wszystko sobie razem chwilkę postało, naciągnęło aromatem i gotowy syrop mogłam zlać do słoiczka. Będzie jak znalazł do herbaty na zimowe wieczory, a latem do cytrynady.

Przepisy przepisami, ale mnie zaintrygowała także sama postać Józefy. Kim była ta kobieta, dlaczego interesowała się przepisami kulinarnymi? Musiała być "kimś" w towarzystwie skoro miała znajomych z takimi nazwiskami. Z drugiej strony kobieta z towarzystwa zajmuje się zbieraniem przepisów? Czy serwowała znajomym potrawy ze swojej książki, a rysunki były swoistą zapłatą przyjaciół za trud goszczenia ich? Czy może dostawała je przy innych okazjach i tylko wkleiła do książki? 
Razem z kilkoma znajomymi genealogami próbujemy rozwikłać zagadkę pochodzenia Józefy.  Z pewnością jeszcze napiszę na blogu o tych poszukiwaniach i innych ciekawych przepisach znalezionych w książce Józefy.